W ramach odpoczynku od postów związanych z akcją, chciałabym Wam przedstawić Veronikę. Veronika to moja koleżanka, znamy się dość długo, ale mieszkamy daleko od siebie i gdyby nie Facebook, a wcześniej gadu-gadu, to pewnie nie miałabyśmy żadnych szans na kontakt. Powiem Wam tylko, że Verczi odwaliła kawał dobrej roboty, resztę przeczytacie niżej. Wolałam, żeby ona się wypowiedziała, ponieważ będzie to przekaz z pierwszej ręki i z jej punktu widzenia. Miłej lektury :)
'W swoim "szczytowym" punkcie ważyłam 86,5 kg i nie czułam się jak grubas. Dodam, że mam tylko 168cm wzrostu. Czasami tylko, kiedy w sklepie nie udawało mi się zmieścić w rozmiar 42 użalałam się nad swoim marnym losem i kupowałam piwo, ciastka i czekoladę. Do sportu miałam zawsze negatywny stosunek. Na w-f'ie nie ćwiczyłam odkąd skończyłam 12 lat i nie miałam zamiaru tego zmieniać, dopóki nie wyjechałam na studia...
Mieszkałam z okropnymi dziewczynami, studiowałam coś, co ani trochę mnie nie interesowało, nie znałam nikogo w całym mieście i łapałam doły. Wtedy mój chłopak doradził mi, żebym ćwiczyła tak, jak on (robił to juz od lat). Obiecywał, że poczuję się lepiej, że przestanę mieć wieczne chandry. Pewnego razu wyszłam z domu i poprostu zaczęłam biec.
To jednak nie wystarczyło, a ja czułam się jak dziecko we mgle. Wtedy przypomniałam sobie o Adze, która zanudzała mnie niegdyś swoją "sportową fiksacją". Nie byłam w stanie tego zrozumieć a już na pewno nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek ją podzielę.
Pierwszym ćwiczeniem jakie mi poleciła, to kilka trików na brzuch. Nie potrzebowałam wtedy wiele. Dla ciała, które przez lata nie robiło nic poza jeżdzeniem w lecie na rowerze, wystarczyło kilka przysiadów i brzuszków dziennie. Przestałam pić alkochol, tańczyłam do kamerki na PS3, nie trzymałam żadnej diety. Zeszłam do rozmiaru "40".
Zrezygnowałam ze studiów i wyjechałam na 3 miesiące do pracy przy kwiatkach w Niemczech. Praca fizyczna zwiększyła moje zapotrzebowanie na kalorie. Zaczęłam jeść słodycze CODZIENNIE w przerażająco dużej ilości. Pracowałąm 10h dziennie i dalej wykonywałam te same ćwiczenia. Nie przytyłam. Moje ciało wręcz się ujędrniło i zmieniło kształt. Zrobiłam się bardziej "zbita".
Po powrocie z Niemiec nie ćwiczyłam prawie 2 miesiące. Nie miałam pomysłu na nic nowego a nudziły mnie już te same ćwiczenia. Aga zawsze powtarzała, że 70% sylwetki to dieta. Nie chciałam sie z tym zgodzić, ale... miała skubana rację. Czasmai "mniej" znaczy "więcej". Zapisałam się na siłownię, odstawiłam słodycze, założyłam sobie skarbonkę, w której za każde kaloryczne przewinienie lądowało 2zł. Na siłowni zaczęłam ćwiczyć z obciążeniem, więc nie musiałam robić 250 brzuszków, żeby cokolwiek poczuć.
Wiem, że zmierzam w dobrym kierunku. Zrzuciłam łącznie 13kg, kupuję dżinsy w rozmiarze 38, a koszulki 36, a wierzę, że będzie mniej. Nie mam ochoty na skromność, bo swojego ciała nie dostałam od bozi, jak setki lasek w typie "skinny fat". Zapracowałam sobie na nie sama. Przemiana Agi mi kiedyś pokazała, że można i dobrze, że miałam się później kogo poradzić, bo gdyby nie wiedza jej i mojego chłopaka, nadal błądziłabym we mgle...
Może i ja kogoś zainspiruję. Nie ma wg mnie czegoś takiego jak "predyspozycje do tycia", ani "złe geny". To wszystko siedzi w naszych głowach. Grubasem jest się całe życie. Mój wewnętrzny grubas nadal siedzi w mojej głowie i każe wpierdzielać ciastka. Ważne, żeby uświadomić sobie w porę, że ma się problem... Wiem coś o tym.
Dziękuję za uwagę.
Jestem Veronika i jestę laską :P'
Mieszkałam z okropnymi dziewczynami, studiowałam coś, co ani trochę mnie nie interesowało, nie znałam nikogo w całym mieście i łapałam doły. Wtedy mój chłopak doradził mi, żebym ćwiczyła tak, jak on (robił to juz od lat). Obiecywał, że poczuję się lepiej, że przestanę mieć wieczne chandry. Pewnego razu wyszłam z domu i poprostu zaczęłam biec.
To jednak nie wystarczyło, a ja czułam się jak dziecko we mgle. Wtedy przypomniałam sobie o Adze, która zanudzała mnie niegdyś swoją "sportową fiksacją". Nie byłam w stanie tego zrozumieć a już na pewno nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek ją podzielę.
Pierwszym ćwiczeniem jakie mi poleciła, to kilka trików na brzuch. Nie potrzebowałam wtedy wiele. Dla ciała, które przez lata nie robiło nic poza jeżdzeniem w lecie na rowerze, wystarczyło kilka przysiadów i brzuszków dziennie. Przestałam pić alkochol, tańczyłam do kamerki na PS3, nie trzymałam żadnej diety. Zeszłam do rozmiaru "40".
Zrezygnowałam ze studiów i wyjechałam na 3 miesiące do pracy przy kwiatkach w Niemczech. Praca fizyczna zwiększyła moje zapotrzebowanie na kalorie. Zaczęłam jeść słodycze CODZIENNIE w przerażająco dużej ilości. Pracowałąm 10h dziennie i dalej wykonywałam te same ćwiczenia. Nie przytyłam. Moje ciało wręcz się ujędrniło i zmieniło kształt. Zrobiłam się bardziej "zbita".
Po powrocie z Niemiec nie ćwiczyłam prawie 2 miesiące. Nie miałam pomysłu na nic nowego a nudziły mnie już te same ćwiczenia. Aga zawsze powtarzała, że 70% sylwetki to dieta. Nie chciałam sie z tym zgodzić, ale... miała skubana rację. Czasmai "mniej" znaczy "więcej". Zapisałam się na siłownię, odstawiłam słodycze, założyłam sobie skarbonkę, w której za każde kaloryczne przewinienie lądowało 2zł. Na siłowni zaczęłam ćwiczyć z obciążeniem, więc nie musiałam robić 250 brzuszków, żeby cokolwiek poczuć.
Wiem, że zmierzam w dobrym kierunku. Zrzuciłam łącznie 13kg, kupuję dżinsy w rozmiarze 38, a koszulki 36, a wierzę, że będzie mniej. Nie mam ochoty na skromność, bo swojego ciała nie dostałam od bozi, jak setki lasek w typie "skinny fat". Zapracowałam sobie na nie sama. Przemiana Agi mi kiedyś pokazała, że można i dobrze, że miałam się później kogo poradzić, bo gdyby nie wiedza jej i mojego chłopaka, nadal błądziłabym we mgle...
Może i ja kogoś zainspiruję. Nie ma wg mnie czegoś takiego jak "predyspozycje do tycia", ani "złe geny". To wszystko siedzi w naszych głowach. Grubasem jest się całe życie. Mój wewnętrzny grubas nadal siedzi w mojej głowie i każe wpierdzielać ciastka. Ważne, żeby uświadomić sobie w porę, że ma się problem... Wiem coś o tym.
Dziękuję za uwagę.
Jestem Veronika i jestę laską :P'
Dla niedowiarków mam oczywiście zdjęcia, cieszcie oko :)
Nietrudno się domyślić, że są to zdjęcia 'przed' |
A to już 'po'. |
Pozdrawiam!
Gratuluje takiego sukcesu koleżance:)
OdpowiedzUsuńBrawo, gratuluję przemiany i przede wszystkim motywacji :) Też walczę ze sobą, siłownia sprawia mi ogromną przyjemność tylko z dietą jeszcze mi kiepsko idzie, przyzwyczaiłam swój organizm to ogromnej ilości słodkiego, idealnie nie jest ale zdecydowanie jest mniej cukrów w mojej diecie :)
OdpowiedzUsuńDalej ograniczaj cukier, to dojdziesz do takiego momentu, kiedy herbata z jedną łyżeczką będzie dla Ciebie za słodka :)
Usuńładnie teraz wygląda Veronika, super zmiana :)
OdpowiedzUsuńTyłeczek uniesiony jak należy :) Wszyscy Ci którzy zdecydowali się na walkę z wagą wiedzą ile to wyrzeczeń, która prowadzi do zmiany trybu życia i wprowadzenia go na sportowozdrowe tory. Szanuje wiec tym bardziej za pokazanie pyszczka, który też jest tak ładny jak wypracowane ciałko :)
OdpowiedzUsuńVerczi na pewno czyta i na pewno bardzo się cieszy z tak pozytywnych opinii :)
UsuńPoza tym, ona dopiero się rozkręca :D ja już czekam na drugą porcję zdjęć za jakiś czas, żeby porównac z nimi obecne efekty :)
OdpowiedzUsuńVeronika gratuluję Ci podjęcia walki ze swoim ciałem. Ja niestety też jestem w grupie osób, które na swoje ciało muszą ciężko pracować, tak samo jak Ty wzięłam się za ćwiczenia i efekty są widoczne. Najważniejsza jest motywacja, więc wystarczy popatrzeć na to co już się osiągnęło. Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję wszystkim za dobre słowa i komplementy. Fajnie, ze i ja mogę komuś udowodnić, że pozornie nieosiągalne, staje się możliwym ! Przede mną jeszcze długa droga ! i wam życzę powodzenia, pozdrawiam - Veronica
OdpowiedzUsuń