czwartek, 6 marca 2014

Jedzenie w Niemczech.

W ostatnim poście, który opublikowałam milion lat temu obiecałam, że następnym razem napiszę parę słów na temat jedzenia w Niemczech. Chciałabym, aby były to pozytywne opinie, ale niestety na chceniu się kończy, ponieważ zarówno jakość, jak i smak większości rzeczy, które jadłam pozostawiał wiele do życzenia. Zdarzyło się kilka miłych zaskoczeń, ale nie zrekompensowało mi to ogólnego złego wrażenia.

Zacznijmy od podstawy żywienia 90% ludzi czyli od pana Chlebka. W Niemczech jest mnóstwo rodzajów chleba i podejrzewam, że jeszcze dużo czasu zajmie mi wypróbowanie wszystkich, chyba że poddam się wcześniej, bo co jeden, to gorszy ;) Jak na razie przerobiłam pumpernikiel, który święci triumfy na półkach, bo o ile w Polsce jest dość drogi, w Niemczech można go kupić za niewielkie pieniądze (umówmy się, że nie mam na myśli niewielkich pieniędzy w przeliczeniu na złotówki, bo moim zdaniem nie ma to sensu, jeśli jest się tam dłużej), a im tańszy tym lepszy skład, jak wynika z moich obserwacji. Jako że na początku nie spałam na pieniądzach, zależało mi by najeść się 'po taniości' i przy okazji nie wyhodować tyłka, który żyje własnym życiem. Z tego więc powodu, podstawą mojego śniadania do pracy był właśnie owy pumpernikiel. Bynajmniej nie były to dwie skromne kromeczki, a jak wszyscy wiemy za dużo błonnika = równa się kłopoty, dalej nie będę Was wtajemniczać. Pewne skutki spożywania tego rodzaju pieczywa zmusiły mnie więc do zmiany poglądów, co mogę skomentować następująco: 'Zamienił stryjek siekierkę na kijek'. Uwierzcie mi, chleb tostowy nawet najbardziej pełnoziarnisty to wróg i tego należy się trzymać. Serio. W międzyczasie zdążyłam spróbować również chleba na zakwasie, który chlebem na zakwasie był tylko z nazwy, bo następnego dnia mogłam wybijać nim okna; chleba 'swojskiego', który miał całą tablicę Mendelejewa w składzie, aż byłam pod wrażeniem, że w jednym bochenku można tyle zmieścić; zdarzały sie jakieś epizody z pszennymi kajzerkami, aż w końcu trafiłam, na mogłoby się wydawać Świętego Graala, mianowicie chleb białkowy, zawierający dużo białka i i mało węgli. Oczywiście w porównaniu z tymi wszystkimi wytworami piekarskiej ułańskiej fantazji było to najlepsze rozwiązanie, jednak wiadomo, w nadmiarze wszystko szkodzi, zwłaszcza jeśli zawiera większość mąki z warzyw strączkowych.

Przejdźmy do kolejnej rzeczy, na której się zawiodłam. Mięso w Polsce też nie grzeszy jakością, ale na przykład, jeśli w Niemczech chcemy kupić kurczaka powiedzmy tylko na zupę, prawie wcale nie ma on cycków. Kurczak 'zwykły' natomiast jest tak napompowany, że prawdopodobnie świeci w nocy. Kolejną ciekawostką jest to, że indyk jest tańszy niż kurczak, a jedno i drugie i tak nie ma smaku. Wołowiny nie miałam okazji jeść, ale jeszcze wszystko przede mną.
Jak mięso to i wędliny, których po prostu boję się jak ognia. Naprawdę chciałam dać im szansę, ale kiedy na opakowaniu chudej polędwicy drobiowej zobaczyłam syrop glukozowy w składzie, zatkało mnie. O mortadelach i innych wynalazkach nawet nie ma co gadać.


Źródło



Strasznie zawiodłam się także na przyprawach, które są albo bardzo drogie albo strasznie kiepskiej jakości. Wszystko zawiera glutaminian sodu oraz środki zapobiegające zbrylaniu i wilgoci. Kupiłam na przykład cynamon z dyskontowej serii w jednym sklepie i niestety jego aromat jest dość słaby i trzeba dużo wsypać, żeby było go czuć, tak jak lubię. Ziół prowansalskich, których używam nałogowo, nie mogłam znaleźć w małym opakowaniu, a aż 1 kg słoik nie jest mi potrzebny, więc na pewno w przyprawy zaopatrzę się w Polsce.

Ponadto spotkałam się z obranymi bananami w folii i gotowanymi burakami w folii. A w puszce można tutaj kupić wszystko, nawet najbardziej wykwintne potrawy.

Mimo takich nieprzyjemności znalazło się miejsce i na miłe rzeczy. Pierwszą rzeczą, z której jestem zadowolona jest dostęp do nabiału bez laktozy - można tu dostać wszystko od mleka, przez serki, sery aż po czekoladę, więc w końcu mogłam zjeść sobie owsiankę z mlekiem albo waniliowy serek homogenizowany, który od zawsze jest moją słabością.
Skoro już jesteśmy przy mleku, dokonałam przełomowego odkrycia - ryż do gotowania na mleku. Kojarzycie na pewne ryżowe desery Belriso? Właśnie coś takiego możecie zrobić sami w domu jak macie ten ryż. Wspominała o nim również fitblogerka i rozpływała się w zachwytach, więc możecie mi wierzyć na słowo :) Wydaje mi się, że jest to taki ryż, jak do risotto, czyli arborio, więc jeśli ktoś jest fanem tej przekąski, polecam. 
Bardzo podoba mi się też to, że owoce egzotyczne, które w Polsce są dość drogie, tutaj można kupić w przystępnej cenie, także miałam okazję zjeść moje ukochane mango i melony. O owocach fitblogerka również wspominała, z tego co pamiętam, więc chyba coś jest na rzeczy.



To by chyba było na tyle z mojej strony. Macie jakieś doświadczenia z niemieckim jedzeniem? Chętnie posłucham narzekań ;p





Pozdrawiam!


20 komentarzy:

  1. mięso, wędliny, chleby, owszem podzielam opinię, ale przyprawy? w sklepach typu lidl, netto jest pełno w małych słoiczkach, rodzice zwożą je do Polski i nie są drogie, mówię tu o np.cynamonie, ziołach prowansalskich, curry. Nabiał mają spoko, ale nie pamietam, zeby były tam do wyboru rzeczy typu otręby, siemie lniane itp. cięzko to tam znaleźć, ogólnie w Polsce jest wiekszy wybór fit produktów, wolę robic zakupy tutaj :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, akurat w tych sklepach nie bywałam... Ale dzięki za info, na pewno pójdę do Netto nastepnym razem :)

      Usuń
  2. Nie podzielę się wrażeniami z posiłków na ziemi niemieckiej, bo zazwyczaj pijałam tam kawę w grill barach, będąc w podróży. Ale to, co napisałaś, przede wszystkim o mięsie i chlebie, jest dla mnie nowością. Dzięki! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy okazji dłużeszego pobytu będziesz wiedziała czego unikać :D

      Usuń
  3. Mój brat będąc w Polsce zawsze kupuje i zabiera ze sobą mięsa, szynki itp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno zrobię tak samo, teraz już wiem przynajmniej czego się nie opłaca w Niemczech kupować.

      Usuń
  4. Faktem jest że niemcy słyną raczej z rewelacyjnych słodyczy, czyli z tego co dla fit-sfery zakazane ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O z tym się zgodzę.... Żelki, czekolady, ciastka... Nie wiedziałam na co mam patrzeć, jak kupowałam słodkie upominki dla dzieciaków koleżanki ;]

      Usuń
  5. Częściej jadałam u Niemców w czasach, gdy dieta i sport były dla mnie surrealistycznym wymysłem bliżej nieznanych mi katów, więc pamiętam stamtąd same dobre rzeczy: przepyszne świeżutkie, chrupiące pieczywo co rano, ulubiona salami - pierdyliard rodzajów, no i najważniejszy cel eskapady na saksy: żelki, pistacje i czekolady. Mam to w genach, tatuś jeździł na saksy i do dzisiaj u nas wiadomo, że najlepsza czekolada jest z aldika, taka z ogromnymi orzechami laskowymi.
    A teraz...? Teraz mogłabym zachodnią granicę ustalić jako miejsce czitów, ale skoro lidl pod nosem, to już nie to samo poczucie odświętności.
    Pozwolę sobie udzielić Ci żelkowej rady: te czarne to lakrycja, ohyda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lukrecja nie lakrycja ;) I wiem, że są ohydne, bo mój tatuś też odkąd pamiętam jeździ na saksy i przez te kilkanaście lat przywiózł to i owo ;D Ja zawsze najbardziej lubiłam duplo i takie truskawkowo - jogurtowo czekoladki jak byłam mała.

      Usuń
  6. To straszne, że w krajach europejskich tak pogarsza się jakość jedzenia. Moja ciotka z Hollandii zamiast prezentów prosi bym jej krakowską przywiozła i najlepiej kilogram mięsa. Z tego cieszy się najbardziej. Niesłychane! :(

    Pozdrawiam serdecznie z:
    positiveattitudetowards.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. A ta moda na plastikowe jedzenie coraz szybciej przychodzi do nas. Słabo.

      Usuń
  7. Niemiecka kuchia zdecydowanie to nie moje gusta smakowe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, nie dość że półprodukty są kiepskiej jakości, to kuchnia ocieka tłuszczem....

      Usuń
  8. Szkoda, że Niemieckie żarcie nie podbiło Twojego serca i żołądka, ale z tego co czytam, to trudno się dziwić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście umiem gotować i moge sobie coś normalnego zrobić do jedzenia z tego co tu znajdę :)

      Usuń
  9. witam na obcej ziemi :)
    Ja pomieszkuję w Badenii Wirtembergii już od dawna :)
    zgodzę się z Tobą co do pieczywa i przypraw, bo nie ukrywajmy są specyficzne, ale reszta jest dla mnie jak najbardziej ok :) wszystko też zależy od tego gdzie kupujemy :) Ja z reguły robię zakupy w Lidlu, Aldi'm i Kauflandzie, ew. Peny i Edece :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to high five, ja teraz pod Franfurtem urzęduję ;)

      Usuń
  10. Mieszkam w Holandii i przyznam, ze od czasu do czasu zdarza mi sie pojechac do Niemiec wlasnie na zakupy spozywcze, bo to w NL dopiero jest tragiczne. Zwlaszcza cenie sobie warzywa i owoce kupione w DE (wiadomo, ze do polskich im daleko) bo pomidor chociaz troche zapachcem przypomina pomidora a ziemniaki sa ubrudzone ziemia (a nie jak w holandii obrane, pokrojone, ugotowane i zamkniete w torebce w lodowce;)

    OdpowiedzUsuń