czwartek, 28 lutego 2013

28.02

Ok, wróciłam.... tych, którzy za mną tęsknili przepraszam za długą nieobecność, po prostu miałam drugie zmiany i nie dawałam rady nawet zajrzeć na bloga. Ostatnio w ogóle miałam mało czasu nawet dla siebie, ale teraz się to zmieni, bo ponownie dołączyłam do szacownego grona bezrobotnych. Szczęście w nieszczęściu, ale będę miała mnóstwo czasu na nadrobienie zaległości w treningu (niestety ostatnio mam zaległości...), ewentualnie na znalezienie sobie nowego treningu, który można zakwalifikować do kategorii 'MEGA SPALARNIA TŁUSZCZU', bo w tym roku planuje osiągnąć jako takie 'beach body'. Jest to jeden z moich celów fitnessowych na ten rok. Mam nadzieję, że osiągnę go chociaż w 60%, bo co roku sobie to obiecuję i jakoś nie wychodzi, bynajmniej nie z powodu mojego lenistwa. Po prostu za każdym razem sie przekonuję, że jednak mam trochę więcej sadełka do spalenia, niż mi się wydawało i zawsze tłumaczę sobie, że 'w przyszłym roku to już na pewno....'. Możecie sobie tylko wyobrazić, jak bardzo mnie wkurza, gdy jednak się okazuje, że właśnie w tym przszłym roku to jeszcze na pewno nie. Jestem pełna podziwu dla swojej cierpliwości :)  Oprócz tego chciałabym zaliczyć jakiś większy progress jeśli chodzi o trening siłowy, to znaczy zwiększyć ciężar i sobie go jakoś bardziej skomplikować. To tyle jeśli chodzi o sprawy fitnessowe.

Jeśli chodzi o niefitnessowe, to przede wszystkim muszę sobie uporządkować ten bałagan, który obecnie mam w głowie i stłamsić chwilowe uczucie braku celu w życiu, bo nie służy mi ono. Myślę, że 'sprzątanie' w głowie najlepiej będzię zacząć od zrobienia generalnego porządku w pokoju, czyli wyrzucenia z szafy wszystkich ubrań z czasów, kiedy jeszcze byłam smoczycą. Zostawię sobie tylko jedne największe spodnie ku przestrodze. 

Jak widać dzisiaj nie mam zbyt wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia i to też musicie mi wybaczyć, ale tak jak mówiłam, ostatnio miałam dość ciężkie dni. W najbliższym czasie obiecuję się poprawić i popracować w końcu nad stroną wizualną na blogu. Także.... tym razem to by było na tyle :)

Pozdrawiam!






środa, 20 lutego 2013

Kiedy dużo to już za dużo?

No właśnie, skąd mamy wiedzieć, że za bardzo się forsujemy? Bo o treningi mi chodzi. Bardzo często, zwłaszcza wtedy, kiedy poziom mojej motywacji i zacięcia osiąga apogeum(czyli tak, jak teraz), tak dużo i intensywnie ćwiczę, że w pewnym momencie zaczynają mnie nachodzić myśli, czy przypadkiem nie przeginam. Zazwyczaj przekonuję się o tym wtedy kiedy coś zaczyna mnie boleć, ale to nie jest reguła. Jako takich objawów przetrenowania jeszcze sie chyba nie dorobiłam, chociaż bywało tak, że byłam blisko. U mnie objawiało się to przede wszystkim brakiem ochoty na jakiekolwiek ćwiczenia i to nie było lenistwo, poczuciem braku sensu w tym co robię i myśleniem, że nic z tego nie wyjdzie, więc daję sobie spokój. Miałam totalną awersję do aktywności fizycznej. Robiłam wtedy kilka dni przerwy i nagle wszystko wracało do normy, a ja aż się trzęsłam, żeby iść pobiegać, a po bieganiu robiłam jeszcze lekki trening obwodowy i odkurzałam mieszkanie ;] A teraz trochę faktów.

Otóż nie tylko zawodowi sportowcy mogą się przetrenować, my też możemy jeśli będziemy za bardzo dawać sobie w kość. Oto objawy przetrenowania, dzielą się one na psychiczne(nie musimy odczuwać wszystkich na raz) oraz na te, które odbijają sie na naszej kondycji fizycznej:





PSYCHICZNE:                                                                 
  • apatia                                                                       
  • zniechęcenie
  • niechęć do treningów
  • bezsenność
  • zmniejszenie popędu seksualnego
  • zmienne nastroje
  • uczucie roztrzęsienia        
FIZYCZNE:
  • zmniejszenie wydolności organizmu
  • pogorszenie kondycji
  • bóle mięśni i stawów
  • gwałtowny spadek wagi
  • podwyższone tętno spoczynkowe(powinno być mierzone zaraz po obudzeniu, ale nie każdy codziennie to pada i ciężko się do czegoś odnieść)
  • wzmożona potliwość
  • niezborność ruchów
  • wzrost ciepłoty ciała               

Każdy, kto zetknął się w jakimś stopniu ze sportem i ma na ten temat jakieś pojęcie wie, że niewskazane jest ćwiczenie przez 7 dni w tygodniu, zwłaszcza, jeżeli robimy to rekreacyjnie, a nie zawodowo. Tak samo oczywiste jest dla mnie to, że nie wykonujemy wymagającego treningu siłowego każdego dnia, ponieważ mięśnie potrzebują czasu, by sie zregenerować. Ja mam swój system, który przedstawia sie następująco(odnoście t. siłowego): 1 dzień treningowy + cardio, następny dzień tylko cardio. Jeśli coś bardzo mnie boli i wiem, że przegięłam - tak jak zdarzyło mi się to podczas katowania lunges z obciążeniem i zrobił mi sie krwiak wielkości plasterka salami nad kolanem - to na drugi dzień absolutnie daję sobie spokój i odpoczywam z dziką satysfakcją ;) Więc jeśli nie czujecie sie na siłach, by ćwiczyć, bo macie jakąś kontuzje, to nie ćwiczcie z uporem maniaka, bo pomiędzy walką z lenistwem, a świadomym robieniem sobie krzywdy różnica w teorii jest diametralna, jednak w praktyce ciężko to wyczuć. Nasza w tym głowa, aby poznać swóje ciało i jego możliwości na tyle, by umieć go słuchać i reagować na jego sygnały o przemęczeniu; potrzeba na to czasu i kilku kontuzji, ale po to mamy rozum, żeby z niego korzystać i uczyć sie na swoich lub nawet cudzych błędach :) 


Dla posępnego Arnolda przetrenowanie nie istniało, jeśli ktoś czytał jego książkę, wie co mam na myśli, ale to już ekstremalny przypadek, hihi :)
                            

P.S. wiem, że z dużym opóźnieniem, ale i mi się udało, za 3 razem. W ogóle spodziewałam sie, że to będzie mega trudne, ale poszło łatwo więc level 1 mam zaliczony :D





piątek, 15 lutego 2013

Wymówki, wymóweczki.

Tak jak w tytule, nie trzeba przedstawiać, bo wszyscy je znają, kochają i z nich korzystają. Na pewno każda z Was nie raz szukała sobie wymówki i tłumaczyła się nie tylko przed kimś, ale i przed sobą, prawda? Bo ja swego czasu byłam w tym mistrzem, nikt tak dobrze jak ja nie potrafił otumanić własnych wyrzutów sumienia ;] A oto najczęściej używane wymówki, takie TOP 10, miłego czytania :)

1. 'Zacznę o jutra....'  ----> powieś sobie nad łóżkiem kartkę 'ZACZYNAM OD DZISIAJ'
2. 'Nie mam czasu...'  ----> ok, rozumiem, większość z Was zapewne pracuje/wychowuje dzieci/itp, więc                nie możecie wygospodarować na przykład godziny dziennie i poświęcić jej na ćwiczenia. Wybierzcie zatem krótsze treningi, przykład na wesoło poniżej:

Nie trzeba się całkowicie trzymać tego planu, można sobie te ćwiczenia dowolnie zmodyfikować.

3. 'Nie mam siły/ochoty...' ----> nie trzeba codziennie wykonywać ciężkiego, wymagającego treningu. 20 minutowe cardio, nawet przet TV to nie jest jakaś straszna katorga.
4. 'Nie lubię się ruszać' ----> w takim razie przykro mi, ale wypadałoby polubić, innej opcji nie widzę.
5. 'Nie mam sprzętu/stroju sportowego...' ----> nie musicie mieć wypasionej siłowni w domu, by zacząć ćwiczyć. Przysiady, pompki, brzuszki i mnóstwo innych ćwiczeń robi się z najlepszym przyrządem, czyli z własnym ciałem :) A jeśli chodzi o strój, to wiadomo, że fajnie jest mieć fajny, sportowy outfit, ale można sie bez tego obejść. Ja na przykład nadal gdy idę biegać, wyglądam jak bezdomna, zwłaszcza zimą :)





6. 'I tak zawaliłam dietę, więc nie ma sensu ćwiczyć...' ----> pozwólcie, że to zostawię bez komentarza.
7. 'Te ćwiczenia są za trudne/za ciężkie....' ----> więc ćwicz, aż w końcu przestaną sprawiać Ci trudność, wtedy czas na nowe ćwiczenia, które są za trudne/za ciężkie ;)
8. 'Nie stać mnie na siłownię/wstydzę się iść na siłownię...' ----> w takim razie zapraszam na www.youtube.com, oszczędność czasu, pieniędzy i wstydu.
9. 'Minął miesiąc, a ja wciąż nie widzę efektów...' ----> może się tak dziać z kilku powodów. Z autopsji wiem, że jeśli przestrzega się zasad żywienia, ćwiczy co najmniej 3-4 razy w tygodniu, to niemożliwe jest, by nie było żadnych efektów, jeśli ich nie ma to prawdopodobnie:
-zawaliłyście jedzenie
-odpuściłyście trening
-szukałyście sobie wymówek ;]
Koło się zamyka. Pomijam tu skrajne przypadki, na przykład chorobę lub problemy hormonalne.
10. 'Boli mnie łokieć, palec u stopy, ucho...' ----> nie chciałabym zostać źle zrozumiana, nie zachęcam nikogo do ćwiczeń, jeśli doznał naprawdę poważnej kontuzji, ale czasami nie jest aż tak źle, żeby odpuszczać trening. Dla przykładu zajrzyjcie sobie do Scoobiego, idealny przykład na to, że można stawić czoło nawet poważnej kontuzji i ćwiczyć 'okrężną drogą', nie robiąc sobie przy tym większej krzywdy.

Jeśli dalej ktoś ma dylematy, śmiało! Znalazłam 'wyrocznię' :D





A Wy jakie macie wymówki najczęściej?
Pozdrawiam!

wtorek, 12 lutego 2013

ZWOW #54



Dzisiaj znowu dzień wolny, więc obiecałam sobie wczoraj, że poświęcę więcej czasu na trening. Nie byłabym sobą, gdybym nie zasiedziała się u koleżanki na kawie, także na trening nie zostało mi wiele czasu, bo niedługo muszę się zbierać do wyjścia. Na szczęście już jestem po, na szczęście nie umarłam na zawał w trakcie wykonywania go. Szukałam jakiegoś ZWOWa na chybił trafił, znalazłam akurat ten:









Składa się z trzech klasycznych ćwiczeń, wzbogaconych o małe kombinacje, które przeklinam ;] Nie będę wypisywać, jakie to ćwiczenia, by nie uchylać zbytnio rąbka tajemnicy, poza tym każdy sam może sobie obejrzeć ;) Po obejrzeniu preview pomyślałam, że będzie dynamicznie, ale raczej niezbyt hardkorowo i jak zwykle w przypadku Zuzki dałam sie nabrać. Ledwo dałam radę zrobić 3 rundy, na szczęście nie musiałam się zbytnio skupiać na poprawnej formie, bo lunges i pompki ćwiczę ( i doskonalę) od początku mojej kariery, toteż nie mam problemu z techniką. Na pewno bardzo odczułam nogi, głównie uda, ale ostatnimi czasy właśnie o tę część ciała najbardziej mi się rozchodzi :) Pogodziłam się z tym, że nigdy nie będę miała smukłych nóżek sarenki i teraz dążę do tego, żeby po prostu były jędrne i nie 'zalane', w ogóle uważam, że każda, nawet 'muśnięta' sportem kobieta z normalnym poziomem bf wygląda ładnie i apetycznie, wcale nie trzeba być drobną i smukłą (patrz wideo wyżej, Zuzka do drobniutkich nie należy). Ale.... wracając do moich wrażeń potreningowych.... Ten ZWOW mnie strasznie sponiewierał, miałam pewne problemy z prawidłowym oddechem, przez co strasznie sapałam, a moje własne sapanie i w ogóle głośniejsze oddychanie bardzo mnie rozprasza, dlatego nie wyobrażam sobie biegania bez słuchawek. Pomimo poniewierki wiem, że jeszcze do niego wrócę, ba! Chyba nawet mogę go zaliczyć do moich ulubionych, bo daje niezły wycisk i nie trwa 45 minut, dla mnie ideał hehe :) Nie polecałybym tego treningu osobom początkującym, raczej komuś bardziej zaawansowanemu, chociaż Zuzka w preview pokazuje ułatwioną wersję pompek. Podsumowując:

      


Pozdrawiam!

Jak daję sobie w kość?

Właśnie przed chwilą skończyłam ćwiczyć z Zuzką, dzisiaj był ZWOW #39, jeden z moich ulubionych, bo kładzie duży nacisk na nogi i pośladki, poza tym trwa w moim wykonaniu ok. 15 minut. Jako że jest niedziela, a ja mam wolne(co nie zdarza się co tydzień), chciałam się troszkę wyluzować, nie angażować mentalnie w trening i nie poświęcać mu zbyt wiele czasu. W jednym z komentarzy padło pytanie jak wygląda mój trening siłowy. Obiecałam, że wkrótce będzie o tym post i postanowiłam dzisiaj tę obietnicę spełnić. Ogólnie zestaw ćwiczeń żywcem skopiowałam ze strony Scoobiego. Teraz juz nie ma go na stronie, bo ostatnio sie tam trochę posmieniało. Swoją drogą jest to pierwsza strona o tematyce fitnesowej, którą zaczęłam odwiedzać(za namową mojego chłopaka) i jedna z kilku, które teraz odwiedzam regularnie. Jak trochę sobie poszperacie, to zobaczycie, że jest nawet mały dział dla kobiet. Kiedyś tego nie było, więc właśnie ideologię Scoobiego miałam na myśli mówiąc, że podeszłam do sprawy po męsku :) Wracając jednak do treningu, nie jest on zbyt skomplikowany, nie zmieniam w nim zbyt dużo, cały czas wygląda praktycznie tak samo, ponieważ typowo siłowo ćwiczę teraz 2-3 razy w tygodniu. Na początku(czyt. 1 post) robiłam tylko to i kręciłam aeroby co drugi dzień, potem jak załapałam, zaczęłam kombinować po swojemu. A oto rozpiska:
  KLATKA PIERSIOWA
 - pompki męskie :D
- rozpiętki z hantlami

  PLECY
 - wiosłowanie z hantlami nachwytem
- wiosłowanie podchwytem

BRZUCH -






RAMIONA - tutaj wykonuję dwa ćwiczenia w tzw. superserii, czyli robie je od razu po sobie. A jest to uginanie ramion z hantlami i francuskie wyciskanie na leżąco.

NOGI
 - Przysiady ze sztangą
- Wykroki ze sztangą

Każde ćwiczenie robię w 3 seriach, po 8-15 powtórzeń.



 Jak widać nic wyszukanego, stara szkoła, ale na mnie zadziałało. Całość zajmuje mi od 25 do 30 minut, potem staram sie zrobić jakieś 15-20 minut jakiegoś cardio i po wszystkim. Oprócz treningu typowo siłowego robię ZWOWY, ćwiczę z Ewą Chodakowską, bo uważam, że(i tu zacytuję la figę ;)'to istna spalarnia tłuszczu' i po miesiącu zauważyłam efekty na moim znudzonym, spragnionym nowych bodźców ciele. Naprawdę wielu rzeczy próbowałam, z większym bądź mniejszym skutkiem :) Pamiętajcie, że każda aktywność, każde nawet 20 minut ćwiczeń przybliża Was do wymarzonej sylwetki, więc nie tłumaczcie swojego lenistwa tym, że nie macie czasu, a 20 minutowy trening nie ma sensu. Nie ważny jest czas trwania tylko intensywność. Pozdrawiam! Edit: Naprawiłam :D

czwartek, 7 lutego 2013

Pączki, pączki wszędzie.....

Dzisiaj pączki prześladowały mnie cały dzień. Najpierw w Biedronce o 8 rano, potem po drodze do pracy widziałam kilka sztuk na chodniku(!), na parapetach. Ja nie kupiłam ani jednego, bo wiedziałam, że potem w domu sama sobie zrobię. Niestety(albo stety ;) lenistwo i chęć zaoszczędzenia czasu wzięły górę i postanowiliśmy z Księciem, że zrobimy rogaliki drożdżowe. Dużo mniej roboty, a radości w sumie tyle samo.




Najbardziej lubię efekt końcowy :)



Aha, nie wiem czy już widziałyście walentynkową ofertę Biedronki, jeśli nie to polecam się wybrać - dostępnę są fajne kosmetyki(i nie tylko) za rozsądną cenę. Ja już wiem, że tym razem kosmetycznie zrujnuje sie w Biedronce, bo upatrzyłam sobie to i owo.


Edit: W komentarzach poproszono mnie o wrzucenie przepisu na rogaliki, więc proszę bardzo, oto i on:

Składniki

- 0,5 kg mąki (polecam tę pełnoziarnistą wymieszać ze zwykłą w proporcji 2:1, wtedy ciasto ma lepszą         konsystencję)
- 1 margaryna
- pół kostki drożdży
- 2 jajka
- pół szklanki kwaśnej śmietany
- 3 łyżki cukru

Sposób wykonania

Margarynę rozpuszczamy w garnuszku lub w kuchence mikrofalowej, drożdże mieszamy ze śmietaną i cukrem i dajemy im jakieś 10 minut na 'popracowanie'. Do mąki dodajemy wszystkie mokre skałdniki(śmietanę, jajka i przestudzoną, płynną margarynę) i wyrabiamy ciasto, najlepiej reką. Ciasto dzielimy na cztery części i wkładamy do zamrażarki w celu schłodzenia. Każdą część rozwałkowujemy na kształt koła i kroimy tak jak widać na zdjęciu powyżej, nakładamy nadzienie(w moim przypadku były to wiśnie), zawijamy i voilà :) Układamy na blaszce, może być wysmarowana tłuszczem albo wyłożona papierem do pieczenia i wkładamy do piekarnika nagrzanego do temp. 160-180 stopni(zależy od piekarnika). Pieczemy ok.10-15 minutpowinny mieć złoty kolor :) Śmacznego i pozdrawiam :)





środa, 6 lutego 2013

Spełniam życzenia.

Tak jak w tytule, na życzenie koleżanek z pracy i nie tylko napiszę dzisiaj trochę bardziej szczegółowo na temat tego co jem i dlaczego.

Zacznijmy od "diety".... użyłam cudzysłowu, ponieważ dla mnie to nie dieta, to po prostu sposób, w jaki się odżywiam i komponuję posiłki. Na pewno nie odkryję Ameryki, publikując tego posta, ale może to komuś pomóc.
Po pierwsze: nigdy nie ruszam sie z domu bez śniadania, na które codziennie jem płatki owsiane z mlekiem, jeśli mam więcej czasu, dorzucam do nich banana lub jakiś inny owoc. W moim przypadku są to górskie, błyskawiczne płatki owsiane, nie tykam żadnych gotowych produtków z torebki, bo wg mnie mija się to z celem. Generalanie zjadam 5-6 posiłków dziennie, co 2 lub 3 godziny. Prawda, że nic nowego? :)

Po drugie: unikam przetworzonej żywności, wychodzę z założenia, że im krótszy i prostszy skład na opakowaniu tym lepiej. Niektórzy mogą sądzić, że dokładam sobie roboty, skoro w sklepach jest teraz tyle 'domowych' produktów i raz na jakiś czas nie zaszkodzi, ale diabeł tkwi w szczegółach. Nie ruszają mnie też wymówki, że ktoś pracuje i nie ma czasu przygotować sobie normalnego, zdrowego jedzenia do pracy, bo ja też pracuję i bynajmniej nie zajadam się zupkami chińskimi. Zupa jarzynowa lub mięso w piekarniku robią się same, więc można to pogodzić z obowiązkami w domu itp.

Po trzecie: nie jadam produktów z białej mąki, nie z powodu kalorii, tylko ze względu na wartości odżywcze. Dla przykładu: kromka chleba pszennego z białej mąki ma tylko 64 kcal, kromka chleba razowego ma 75 kcal, ale ten ciemny chleb ma więcej wartości odżywczych, to nic, że ma więcej kalorii, nie o kalorie chodzi najbardziej, bo.......

Po czwarte: nie jest najważniejsze ile zjesz kalorii, tylko z czego one pochodzą.... Gdybym miała się kierować tylko bilansem energetycznym, to mogłabym zjeść 4 pączki przez cały dzień i zapotrzebowanie będzie pokryte a ja i tak będę umierać z głodu. Dlatego takie ważne jest, by nie jeść śmieci. Wtedy możemy zjeść naprawdę sporo smacznego i zdrowego jedzenia, chudnąć przy tym i nie chodzić głodnym i sfrustrowanym :)
Poza tym teraz chudnięcie jest dla mnie tak jakby efektem ubocznym mojego stylu życia. Nie chodzi mi już o schudnięcie jako takie, tylko o pozbycie się zbędnej tkanki tłuszczowej w celu poprawienia jakości składu ciała(ładnie to brzmi, hehe ;)

Po piąte: nie jem smażonych potraw. Wszystko gotuję, duszę lub piekę. I wcale nie jest to jałowe i bez smaku, kwestia opracowania swojej własnej techniki przyprawiania i wzbogacania smaku.

...i wreszcie po szóste: nie dajmy się zwariować, wszystko jest dla ludzi. Wg mnie odmawianie sobie wszystkiego nie jest dobrym pomysłem, bo na dłuższą metę prowadzi do frustracji i rzucania się na 'pyszności' z wilczym apetytem, nie raz to przerabiałam, zanim została oświecona :D Wszystko jest dla ludzi, tylko trzeba mieć umiar. Ja w każdą niedzielę mam swoje święto i wtedy jem to, na co mam ochotę. Poza tym powiem Wam szczerze, że jak jestem w pracy to nie przychodzą mi do głowy głupie myśli, żeby najeść się słodyczy.

Odnośnie cukru samego w sobie, to nie spożywam go w tzw. czystej postaci, nie słodzę kawy, herbaty i nie jem na co dzień rzeczy, które w składzie mają wyróżniony cukier. Wyjątkiem jest musztarda, od której jestem uzależniona, ale wiadomo, nie jem jej łyżką ze słoiczka ;] Ok, to chyba wszystko, gratuluję wytrwałości, każdemy kto dotrwał do końca.


P.S. Pamiętacię o tłustym czwartku? Jutro robimy z chłopakiem pączki, wiem, że daję zły przykład ;p A Wy planujecie wsuwać jutro pączusie? :)




Pozdrawiam!






wtorek, 5 lutego 2013

Pierwszy post :)

Witam moje wszystkie potencjalne czytelniczki i może czytelników :) Mama zawsze mi mówiła, że najpierw trzeba sie ładnie przedstawić i przywitać, więc... nazywam się Agnieszka i kiedyś byłam gruba. Nie ukrywam, że tematyka tego bloga jest z góry nakierowana na fitness, zdrowy tryb życia, ćwiczenia i wszystko co jest z tym związane, bardziej lub mniej. Oczywiście dla odmiany znajdą się tu czasem posty bardziej lifestylowe, żeby nie było nudno.


Przejdźmy do meritum. Otóż.... chciałabym się z Wami podzielić moimi przejściami związanymi z odchudzaniem, spostrzeżeniami i radami. Zaznaczam, iż nie jestem w tej dziedzinie ekspertem, nie posiadam żadnego dyplomu z dietetyki itp., ale uważam, że zjadłam zęby na opracowaniu MOJEGO złotego środka na skierowanie swojego trybu życia na właściwe tory. Moja historia nie jest jakaś wyjątkowa, odkąd pamiętam, próbowałam różnych diet, zawsze chcialam schudnąć, chociaż nie byłam gruba. Zanim poszłam do szkoły średniej wyglądałam normalnie. Dopiero potem z różnych przyczyn zaczęłam sie powoli, acz konsekwentnie rozrastać do rozmiarów młodej orki.

Wspaniałe plecy.
Potwór po lewej to niestety ja.

Miałam kochającego faceta, więc żyłam w słodkiej nieświadomości pt:"Kochanie nie odchudzaj się jesteś piękna....", pewnie wiele z was zna ten tekst na pamięć :) po prawie 5 latach coś się stało(inna kobieta) i już nie miałam faceta. Po 2 tygodniowej depresji i głodówce z tego powodu, schudłam 7 kg. Postanowiłam wtedy, że skoro juz mi tak dobrze idzie to dlaczego by nie spróbować "schuść' jeszcze trochę? Niestety, wpadłam wtedy w obsesję liczenia kalorii, jedzenia głodowych racji żywnościowych i treningów z cyklu 600 brzuszków i godzina rowerku stacjonarnym. Coraz mniej jadłam i byłam z siebie dumna... Fakt, chudłam w szalonym tempie, ale byłam coraz słabsza, wtedy w dobrym momencie wkroczył do akcji mój obecny chłopak, który wziął mnie za przysłowiowe fraki i doprowadził do porządku - powiedział, że jeśli chce schudnąć i nie być kaleką, to muszę do tego podejść po męsku. A to znaczyło trening siłowy i JEDZENIE. Nie wierzyłam mu, że jedząc całkiem sporo można schudnąć. Bardzo ciężko było mi wtedy zacząć normalnie jeść, bo chociaż wygląd jeszcze na to nie wskazywał, byłam na dobrej drodze do zaburzeń odżywiania. Po miesiącu traktowania rzeczy po męsku stał się cud. Schudłam chyba 4 kg o ile dobrze pamiętam, w sumie to było już ok. 8-10 kg i moje ciało sie zrobiło bardziej 'zbite'.
To rok 2009 kiedy byłam w trakcie osiągania swojej największej wagi.

Pierwsze doświadczenia z siłownią, jak widać w domowym zaciszu, więc miałam ten komfort, że nie musiałam świecić sadłem w miejscu publicznym.

Pamiętam, że strasznie bałam się, że urosną mi wielkie mięśnie, ale kontynuowałam mój plan treningowy. Byłam wtedy jak dziecko we mgle, nie miałam zielonego pojęcia, co powinnam jeść, ile i dlaczego. Wtedy też miałam duże oparcie w moim chłopaku, w ogóle bardzo dużo mu zawdzięczam w tej kwestii, również to, że był cierpliwy, pokazywał jak ćwiczyć i ciągle słuchaj mojego gadania na jeden temat, czyt. siłka i dieta :) Z upływem czasu powoli zaczynałam to wszystko czuć, łapać o co chodzi tak naprawdę, więc coraz częściej jak słyszałam o diecie 1000 kcal, to chciało mi się śmiać. Ja przestrzegałam moich zasad i coraz bardziej chudłam, nie stająć się przy tym flakiem i skinny fatem. Po drodze bywało różnie, miałam chwilę zwątpienia, ale nigdy nie zdarzyło się, bym przytyła więcej niż 2 kg :) Po roku to wszystko tak weszło mi w krew, że nie wyobrażałam sobie, żebym nagle miała przestać. I nie przestałam do tej pory, a w styczniu zaczęłam 3 rok walki o zdrowe, ładne ciało :) Strasznie żałuję, że nie prowadziłam tabeli pomiarów, bo na początku kierowałam się niestety wagą. Ale mam całkiem sporo zdjęć, które robiłam na bierząco, żeby mieć przestrogę na przyszłość :)

To jest chyba z początku stycznia, zwróćcie uwagę na ramię.

Zaczynałam od sflaczałego ramienia jak u babci, to zdjęcie pokazuje przemianę po ok. 3 miesiącach robienia wszystkiego jak należy.


Nie potrafię obrócić zdjęcia, ale to moje ulubione, więc musiałam je wrzucić. Jestem w tych samych spodniach, wrzesień 2011 vs styczeń 2013.

Podsumowując, wchodząc na wagę widzę 25-26 kg mniej(ważyłam 81-82kg przy wzroście 158 cm), ile straciłam cm niestety nie wiem, ale na pewno bardzo dużo. Jeśli chodzi o moją aktywność, to jest ona nie mniejsza niż 4 razy w tygodniu, ponieważ teraz pracuję. Ale jak ide do pracy to zaliczam 30 minut szybkiego marszu w te i z powrotem, więc nie ma tragedii. Nie jem śmieci, ale jestem tylko człowiekiem, więc jeśli chce mi sie czegoś słodkiego, stawiam na domowe ciasto drożdżowe, przynajmniej wiem, co w nim jest :) Moje ulubione aktywności to jogging, siłowy trening obwodowy i treningi Zuzki, o których sporo z Was już słyszało :)
Nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać. To pierwszy post, mam w głowie, straszny mętlik, ponieważ chciałabym zawrzeć tu jak najwięcej informacji, ale nie chce Wam pisac tasiemca. Na razie wystarczy, w razie pytań, wiecie co robić :)

Aha, jakby co zdaje sobie sprawę, że byłam gruba/spasiona/wstawcie sobie, co tam chcecie, więc w komentarzach nie musicie mówić ogródkami ;p Z tego, że nie wyglądam jak modelka fitness też zdaję sobie sprawę i wiem, że jeszcze dużo pracy przede mną, więc hejterzy niech walą śmiało :)

Edit: Zapomniałam o najważniejszym! Bardzo, ale to bardzo dziękuję fitblogerce za ostateczne zmotywowanie do założenia bloga :) Dzięki, Gosia :)

Pozdrawiam!